Gry na licencji, temat rzeka... Któż nie chciał grać jako swój ulubiony bohater filmu, kreskówki czy komiksu? Chyba każdy. Z perspektywy czasu wiemy jak to się z reguły kończyło w przypadku wielu marek, i podróby... znaczy się, gry mocno inspirowane popularnymi dziełami, okazywały się być lepsze od oficjalnie licencjonowanych tworów. Studia takie jak Capcom czy Konami wypuszczały na Famicoma nadzwyczaj niesamowite adaptacje znanych seriali animowanych, komiksów czy filmów. Ale gdy za to weźmie się mało znane studio, to przepis na katastrofę murowany. A
Week of Garfield wydany przez
Towa Chiki w 1989 roku niestety znalazł się w niechlubnym gronie licencjonowanych dziadostw. I żeby było śmieszniej, tytuł ukazał się tylko w Japonii, choć bazuje na popularnym amerykańskim komiksie.
Mizerność gry widać już w pierwszych ułamkach sekundy po jej uruchomieniu. Grafika jest prosta do bólu, ze sporą przewagą koloru niebieskiego - serio bardzo nieprzyjemnie patrzy się na ten HUD, jest po prostu oczoj*bny. Same postacie jako tako odwzorowują znane z komiksu twarze, chociaż jest coś niebywale śmiesznego w grafice samego grubego kota, zwłaszcza gdy chodzi na czworaka (a o tym później). Muzyka zaś to standardowe rzępolenie za pomocą 2A03, nic wybitnego, ale mogło być dużo gorzej, da się znieść. I nie byłoby w oprawie audiowizualnej nic złego... gdyby nie fakt że gra wyszła w 1989 roku! Większość tytułów wydanych w tym czasie prezentowała sobą jakiś poziom mimo ograniczeń sprzętowych już dość leciwej konsoli, wielkimi krokami zbliżała się premiera Super Famicoma, a tu takie coś. No nic, bywa, nie każdy twórca jest utalentowany artystycznie, a gra zawsze może się ratować rozgrywką, jak na przykład opisywane przeze mnie niedawno
M.U.L.E.I oczywiście Tydzień Garfielda i w tym aspekcie nie wypada za dobrze. Kocur porusza się ociężale i ma bardzo krótką odległość skoku mimo wysokości, jaką podczas niego osiąga. Jego podstawowym atakiem jest kopniak, który ma bardzo, bardzo krótki zasięg i częściej w ten sposób oberwiesz od wroga, jak sam go uderzysz. Bardziej efektywne jest atakowanie różnymi śmieciami które można znaleźć po drodze. Oprócz tego Garfield może chodzić na czworakach po przyciśnięciu dołu na D-Padzie, choć przez większość czasu ta mechanika jest nieprzydatna, za to sprawia, że bohater zabawnie wygląda. No i na domiar złego twórca tej giercy dowalił jeszcze tym, że mamy jedno życie, a pasek zdrówka schodzi jak szalony przy zetknięciu z oponentami, którzy mogą odepchnąć kota albo go nawet sparaliżować w miejscu (wtedy robi kompletnie głupią minę). Gdy straci się całe zdrówko, pokazuje nam się klasyczne Game Over i zaczyna się tę męczarnię od nowa - to jedna z
tych gier. Ale całe szczęście jest kod na kontynuację w postaci kombinacji góra+lewo+B na drugim kontrolerze. Maksymalny poziom od którego można kontynuować rozgrywkę to ten, na którym się
skiblowaliśmy. A, i poziomów jest siedem - w końcu to tydzień Garfielda. I czy już pisałem że w tej grze ma się
JEDNO życie?
Na koniec pozwolę sobie opisać wrogów i projekty poziomów, bo według mnie te elementy jednak zostały najbardziej wykonane na niecałe 30%. Garfield na swojej drodze stawia czoła robakom, szczurom, pająkom i innej wziętej nie wiem skąd faunie. A najgorsze z nich są ptaki, które ciężko zaatakować, zaś nam życie mogą odebrać w przysłowiowe 0,3 sekundy. W dodatku większość oponentów po pojawieniu się na ekranie i od razu nacierają na nas bez ostrzeżenia. Etapy jako tako starają się reprezentować różne otoczenia jakie kocur może spotkać na swojej drodze - domy, ogrody, miasta i inne standardowe miejscówki. Przy czym ustawienie obiektów to już kompletna losowość nie biorąca pod uwagę dziwnej fizyki skoku Garfielda czy pojawiających się znikąd oponentów. I wszystkie przedmioty porozrzucane po poziomach są poukrywane. Wszystkie. Tak, wszystkie przedmioty są niewidoczne, do czasu aż przypadkiem ich nie odkryjemy skacząc bądź atakując w miejscu, w którym się znajdują - zupełnie jak w innej dziadowskiej grze, a mianowicie
Super Pitfall.
Na podsumowanie - A Week of Garfield, zgodnie z tradycją, jest kolejną katastrofą na licencji i gdyby nie to oraz fakt oficjalnego wydania tej gry na Famicoma przez autoryzowaną przez Nintendo firmę, to można by było pomyśleć, że to jakiś zabawny, piracki bootleg. Niemniej jednak, gra jest na swój sposób zabawna, ale przez "zabawna" mam na myśli że jest
tak zła, że aż dobra, niczym
Hong Kong '97 na Super Famicoma czy podobne
arcydzieła. Ale w gruncie rzeczy, jest to po prostu crap którego przejdą tylko masochiści, gdyż żeby pośmiać się z tych biednych przygód Garfielda wystarczy przejść zaledwie pierwszy etap, gdyż każdy następny to coraz większa frustracja i chęć wyrzucenia konsoli/telewizora/swojego brata/krzesła (niepotrzebne skreślić) przez okno.