U mnie ostatnio ogrywane są (lub raczej były) dwie gry:
Fallout4 na PS4 i
Skyrim na PS3.
Elder Scrolls Online też cioram ale jako że niemal wszystko tam ogarnąłem to odpalam sobie dwa-trzy razy w tygodniu na godzinkę maksymalnie, jedynie po to by ogarnąć sprawy gildii, sprzedać surowce i takie tam pierdoły.
Troszkę czasu już minęło i w końcu
Fallouta4 na PS4 zrobiłem na platynę. Zatem najwyższy czas na małe jego podsumowanie. Bo dopiero po odkryciu (prawie) wszystkiego w grze, można napisać o niej obiektywnie.
Po zrobieniu wszystkich questów (poza kilkoma pobocznymi zadaniami dla
Minutemanów - te dokończę wkrótce) muszę przyznać że z zakończeń dla
Railroadu i
BOS nie jestem do końca zadowolony. Może nawet jestem rozczarowany. Te same dialogi w niszczonym Instytucie, ci sami przeciwnicy, ten sam cel i ten sam efekt końcowy. Aż się prosi by końcówkę rozegrać nieco inaczej a nie stosować "ostateczne rozwiązanie" w postaci totalnego zniszczenia dwóch wrogich frakcji. Brakuje mi alternatywnego zakończenia gdzie wszystkie frakcje trwają nadal i potrafią się w jakiś sposób dogadać pomimo różnic w światopoglądzie.
Najbardziej efektowne były zakończenia dla Trasy i Bractwa, wielki robot siejący rozpierduchę w mieście, scena z ucieczką ze sterowca i widok eksplozji rozwalającego się żelastwa - wyglądało to wspaniale!! Ale niestety to tyle superlatyw jeśli chodzi o Trasę i BOS. Najlepsze zakończenie oferuje (według mnie) Instytut. Finałowe zadanie z wprowadzeniem wirusa do wielkiego robota Bractwa jest zdecydowanie najtrudniejsze. Niezliczone rzesze przeciwników do pokonania dały mi ostro w kość ale było warto. Później scenka z Shaunem przypominająca mi mgliście finałową scenkę z filmu
"Interstellar" i to chyba dzięki niej zakończenie dla Instytutu podobało mi się najbardziej. I najbardziej utkwiło w pamięci.
Największy zaś niesmak mam po zadaniach polegających na wybiciu Trasy. Polubiłem tajemniczą
Desdemonę i mega sympatycznego murzynka wynalazcę -
Tinker Toma (jego ziomalowy akcent wymiata) dlatego wyeliminowanie ich przyszło mi z wielkim trudem, było niezgodne z moją wolą i zrobiłem to tylko dla zdobycia achievmentów z questów. Tak samo niechętnie brałem udział w akcji ataku na Instytut w questach dla Trasy i BOS. W fabule aż boli to że nie było żadnej alternatywy od militarnego niszczenia wrogich frakcji. Przecież po to twórcy dali perki związane z charyzmą by jakoś sensownie je wykorzystać w grze. A momentów gdzie dar przekonywania jest przydatny jest naprawdę niewiele.
Z innych rzeczy schrzanionych w grze jest łatwość dostępu do pancerzy wspomaganych. W takim F2 Power Armor było rarytasem a w czwóreczce ledwo się gra zaczyna i już możemy śmigać w PA T-45 dostępnej w najbliższym mieście Concord. Bezsens. Zupełnie tak jakby twórcy zrobili grę dla casuali co się będą złościć jak od samego początku nie dostaną dostępu do najbardziej wypasionych zbroi.
Co tam jeszcze z wpadek... aha!! Poziomy trudności!! Głupotą jest możliwość zmiany poziomu trudności w czasie trwania rozgrywki. Moim zdaniem powinno to było zostać rozwiązane tak jak w Wiedźminie3 - jaki poziom trudności wybierzesz, taki będzie przez całą grę bez możliwości zmiany. Za trudno?? Naucz się walczyć lepiej albo wróć do przeciwników jak podciągniesz levele.
Podsumowując
Fallout4 to doskonała gra ale tylko do eksploracji, walki, wyszukiwania znajdziek i przedmiotów. Fajny klimat, rewelacyjny crafting, budowanie osad. Gorzej jest z finałowymi questami dla dwóch frakcji, sensowna końcówka tylko dla jednej z nich. Fabuła jako część gry jest po prostu niedopracowana, twórcy wyraźnie poszli na skróty.
No i największa nagana za prostotę rozwoju postaci, błędy w detekcji kolizji (brahminy na dachach lub w budynkach, lewitujący przeciwnicy itp glitche) oraz brak karmy w grze. W
Fallout4 można być tylko dobrym, nie da się być złym do szpiku kości bo questy i aktywności nie pozwalają na to.
Ogólnie jednak
Fallout4 to dobra gra, z którą pomimo zdobycia wszystkich osiągnięć oraz pomimo licznych błędów w mechanice i niedopracowanej fabule - spędzę jeszcze w przyszłości wiele godzin. Bo fajne jest to łażenie po niedużej co prawda mapie świata ale dość solidnie wypełnionej różnorodną zawartością.
*************************
Po przygodach w post-apokaliptycznym świecie, powróciłem z wielką przyjemnością do grania w
Skyrim na PS3 i napiszę o kilku wspominkach związanych z tą grą.
Pierwsza związana jest z moją towarzyszką i żoną Lidią. Żoną oczywiście w grze
No więc zanim Lidia została moją "skajrimową" żoną, zabierałem ją na wszystkie przygody jakie się tylko dało. Była bardzo pomocna bo walczyła dzielnie, zawsze miałem w niej wsparcie. No i te jej przeczucie nadchodzącego zagrożenia (
"I have bad feeling about this"). Jednak zdarzało się czasami że potrafiła mnie bardzo nastraszyć, zwłaszcza gdy eksplorowaliśmy we dwójkę jakieś ruiny albo jaskinie. Lidka miała tendencję do pakowania się w najgorsze pułapki min. drzwi z kolcami albo tnące wirujące dwemerskie ostrza. Jako że grałem skupiony na skradaniu się i rozglądaniu za przeciwnikami (to nie ESO gdzie wrogowie są podświetleni i widać ich z daleka - w
Skyrim z daleka czasem nie widać kto jest neutralny a kto nie) to każde uruchomienie pułapki na które przez Lidię wpadaliśmy obydwoje wprowadzało mnie w stan przedzawałowy.
Gdy nieszczęsna dziewczyna dwa razy zginęła podczas zwiedzania pewnych ruin (i musiałem wgrywać save), zdecydowałem się jej... oświadczyć. Przyjęła oświadczyny i została kurą domową w moim ulubionym domku w Białej Grani. Zdecydowałem że jako żona, Lidia powinna zostać w domu gdzie jest przytulnie i bezpiecznie. Nie chciałem ryzykować że zginie gdzieś po drodze zaciukana przez Falmerów albo Trolle i zostanę wdowcem.
Druga historyjka dotyczy naszych dzieci - w grze rzecz jasna. Mamy dwie córki, które różnią się charakterami. Jedna z nich Runa, lubi siedzieć w domu, często zamiata podłogę i trenuje ciosy nożem na słomianej kukle. Druga zaś Lucia to totalne przeciwieństwo siostry - biega po grodzie z innymi dziećmi i sępi ode mnie kasę. Rozwaliło mnie to gdy wróciłem do domu po jakiejś dłuższej nieobecności (robiłem jakieś szemrane questy dla Gildii Złodziei) to przywitała mnie serdecznie i od razu zapytała czy dam jej kieszonkowe
Oczywiście dałem dziecku 25 golda i z otwartą paszczą nie mogłem się nadziwić że coś takiego dodali do gry. Rewelacja.
Trzecia historyjka jaka mi się przypomina to walka ze smokiem. Był to bodajże starożytny smok (
Ancient Dragon) a więc jeden z tych silniejszych. Akcja działa się w górach, gdzie nie było zbyt dużo płaskiej przestrzeni. No jak ten smok sobie latał nade mną postanowiłem zestrzelić go z łuku. Jakoś udało się go kilka razy trafić w czym pomocny był skill spowalniania czasu podczas mierzenia z łuku. Smok otrzymał śmiertelny cios w powietrzu więc zdawać by się mogło że po prostu spadnie jak kamień na ziemię. Tak się niestety nie stało. Zabity już smok latał nadal "szukając" miejsca na mapie gdzie mógłby spaść i gdzie mógłby się dograć skrypt gry polegający na tym że smok spada na ziemię jak samolot rozpruwając glebę i dewastuje otoczenie. Latał tak chyba z minutę, w końcu znalazł jakąś polankę u podnóża gór gdzie mógł sobie spaść. Gdy zszedłem na dół aby zebrać fanty w postaci kości, łusek i wyssanej duszy okazało się że nie da się ze smoka zabrać ani fantów ani wyssać duszy. Na ziemi leżało nieinteraktywne lekko trzęsące się truchło smoka. Żałowałem że PS3 nie ma możliwości nagrywania filmików i że nie nagrałem tego smartfonem. Zostaje jedynie wspomnienie z fajnej akcji.
Ogólnie to w
Skyrim gram już jedną postacią ponad dwa lata i nadal końca w grze nie widać. Nadal zostało sporo questów do zrobienia, całe Solstheim do zbadania oraz wątek łowców wampirów i mroczne bractwo do ukończenia. Ale w tym jest siła dobrego RPG, że gry nie da się ukończyć w dwa lub trzy miesiące (jak większość nowych tytułów). Prawdziwie dobra gra RPG powinna tak jak nasze kochane gry retro - bawić przez lata a nie mieć kilka miesięcy żywotności
Dlatego pomimo pojawienia się wielu innych gier to i tak Skyrim pozostaje numerem jeden w mojej prywatnej top liście ulubionych gier.