"Keystone Kapers" to jedna z pierwszych gier z jakimi w ogóle miałem styczność. Poznałem ją dzięki prezentowi komunijnemu w postaci klona konsoli Atari 2600, którą wtedy dostałem. "Rambo", bo tak się ów klon nazywał, posiadał wbudowanych ponad 100 różnych pozycji. Był to dość duży atut, biorąc pod uwagę, iż jedna gra w wersji na kartridżu była warta niemal tyle co cały klon... ale to były jeszcze nieco inne czasy i nikt nie zwracał w Polsce uwagi na coś takiego jak prawa autorskie.
Co do samej "Keystone Kapers". Obok takich tytułów jak "River Raid", czy "Pitfall", jest jednym z ciekawszych wydanych na tę konsolę. W zasadzie nie ma się co dziwić, ponieważ została stworzona przez firmę "Activision", odpowiedzialną za większość udanych gier na tę akurat platformę. Wcielamy się w postać oficera Kelly, wzorowanego na policjanta Jego/Jej Kure... przepraszam... Królewskiej Mości, którego zadaniem jest dopaść Harry'ego Hooligan'a, który dokonał właśnie włamania do Southwick's - pobliskiego supermarketu. Akcja gry toczy się na czterech kondygnacjach wcześniej wspomnianego obiektu. Naszym wrogiem będzie przede wszystkim czas, ale również wszelkiej maści przeszkody w postaci min przeciwpiechotnych, jeżdżących wózków sklepowych, odbijających się piłek, czy wreszcie zdalnie sterowanych samolotów, które to Harry skrupulatnie umieszcza na swojej drodze ucieczki, aby uprzykrzyć nam pościg. Przeszkód z etapu na etap przybywa, jak również zwiększa się prędkość ich poruszania, co ma na celu oczywiście zwiększenie poziomu trudności. Małym udogodnieniem pozostaje dla nas winda, lecz należy się nauczyć z niej właściwie korzystać, gdyż niekiedy można sobie nią tylko zaszkodzić.
Gra ta, jak zdecydowana większość na tę konsolę, nie posiada wyraźnego zakończenia. O nim decyduje utrata ostatniej szansy/życia, a celem samym w sobie nie jest tak naprawdę złapanie włamywacza, a uzbieranie jak największej ilości punktów, co również bywało standardem w erze Atari 2600.