Ninja Gaiden II: The Dark Sword of Chaos - Recenzja
Dynamiczna akcja, która nie zwalnia tempa nawet na chwilę, dobra oprawa audiowizualna, niesamowite jak na tamte czasy wstawki filmowe i bardzo wygórowany poziom trudności – dzięki tym cechom Ninja Gaiden stał się wśród fascynatów 8-bitów produkcją legendarną. Jednak już w czasach największej świetności NES’a małe, amerykańskie szkraby doceniły tę produkcję, wydając na nią ciężko zarobione przez rodziców pieniądze. Kurę znoszącą złote jajka trzeba wykorzystać, więc powstała dwójeczka. W teorii wszystko zostało zrobione zgodnie z złotymi zasadami tworzenia sequeli: to samo, tylko więcej, lepiej i ładniej.
A w praktyce… Mamy Ryu Hayabusę, który tym razem ratuje wybrankę swego serca, a przy okazji świat. Choć znam fanatyków, którzy potrafią zabić przekonując o wyższości fabularnej jednej części Gaidena nad drugą, to dla mnie żadna nie zasługuje na specjalne pochwały, nie wybija się ponad to, do czego przyzwyczaiły mnie filmy i książki. Taki miły dodatek do siekania.
Sama sieksa to już materiał na dłuższą rozprawkę. Znów biegamy i rozpruwamy mieczem demony, ale postarano się, żeby walka nie była klonem z jedynki, w czym pomagają… klony, zwane przez graczy także cieniami lub duchami. To pomocnicy pojawiający się po zebraniu odpowiedniego power-upa. Biegają za nami, acz z pewnym opóźnieniem, zatrzymują się i ruszają wtedy, kiedy my i atakują razem z nami, tym samym atakiem, co my. Ciężko mi to opisać słowami i troszkę mogłem pokręcić, ale screen powinien wyjaśnić, o co w tym chodzi.
Zmian jest więcej, niestety nie zawsze udanych. Przykładowo, skok działa z lekkim opóźnieniem. Nie jest ono duże, tylko mały ułamek sekundy, ale gdy ma się odruchy z jedynki, potrafi ono doprowadzić do utraty życia. W grze, w której margines błędu jest tak niewielki, nie powinno być takich problemów. Do listy skarg i zażaleń dodajmy jeszcze, że nie wszystkie wrogie pociski da się ściągnąć do piachu, a przed próbą trafienia niskiego wroga trzeba kucnąć. Co mi w tym przeszkadza? Ano to, że w jedynce było inaczej, a sytuacja, gdy na znanego z widzenia adwersarza nie działają stare patenty, działa niekorzystnie na mój wnerwometr. W sumie to drobiazgi, ale sprawiają, że nie da się przejść gry zaraz po zaliczeniu jedynki i musiałem je odnotować. Chociażby dla podkreślenia, że większych błędów tu ni ma.
Ale za to zalety są. Twórcy postarali się, żeby poziomy były bardziej zróżnicowane niż w poprzedniku. Zwiedzimy różne lokacje, od miasta przez dżunglę i lodowe krainy po świątynie demonów, acz odpowiednio urozmaicone. Już w drugim levelu musimy zwracać uwagę na zmienny kierunek wiatru, który potrafi przeszkodzić przy skoku. Czasem jedynie pioruny sporadycznie oświetlają teren, podziemne potoki pchają nas ku zagładzie w otchłaniach, ślizgamy się na lodzie, a fragmenty budowli zasłaniają widok. Ostatni zaś poziom jest już stuprocentowo czysty, bez udziwnień, prawdziwa Ninjogaidenowa zabawa.
Na drodze ku zbawieniu świata spotkamy nowych przeciwników, z których najwięcej problemów sprawią ludzie-krety. Starych znajomych też jest kilku, lecz niestety, o czym już wspomniałem, lubią oni zaskakiwać. Dobrze chociaż, że wiadomo, czego można się spodziewać po nietoperzach i ptakach. Żeby nie było za ciężko, czeka na nas kilka nowych broni, stare o zmienionym działaniu i parę usprawnień w sterowaniu. Teraz Ryu może wspinać się po ścianie, do której przyległ. Nie trzeba też trzymać strzałki w górę wisząc na klifie – żeby rzucić czar wystarczy wdusić B, co nie raz uratowało mi tyłek. Przydaje się to też przy bossach, ciut prostszych od tych z jedynki. Ogólnie rzecz ujmując to właśnie dwójka jest najłatwiejszą grą z całej trylogii, co nie znaczy wcale, że jest banalna – to tak, jakby powiedzieć o najwolniejszym bolidzie F1 „gruchot”.
Na deser zostawię oprawę. Ogólne gra jest ciut ładniejsza, płynniejsze animacje i bardziej dopracowane sprite’y cieszą oko, ale brakuje mi trochę tej wizualnej toporności z jedynki. Drażni mnie też zmieniający kolor interfejs. Muzyczka motywuje do walki i pasuje do poziomu, w którym jest odtwarzana. Jednak twórcy i w tym aspekcie nie ustrzegli się błędu – utwór w poziomie 7-2 jest wybierany chyba losowo, nie raz zmieniał się po tym, jak straciłem życie.
Czy Ninja Gaiden II jest godnym następca pierwowzoru? Co do tego nie mam wątpliwości. Jest w nim niemal wszystko to, za co cenię oryginał, dopracowane zgodnie z tradycją serii. Rodzi się pytanie, czy w tym wypadku uczeń przebił mistrza? Moim zdaniem - nie, podstawowa wersja jest lepsza, nie tylko dlatego, że pierwsza. Choć na ten temat fani serii dyskutują do dziś na różnych forach ( w tym i naszym) zgody w narodzie nie ma i długo nie będzie. Jednak mimo iż zdania w tej kwestii nie zmienię, to druga część przygód Ryu na taką samą notę jak protoplasta zasługuje.
Ocena:9/10
Sorry but you are not allowed to view spoiler contents.