Witajcie Kochani !!
Czasy mocno ograniczonego dostępu do szeroko pojętej rozrywki minęły bezpowrotnie. Dziś platformy cyfrowej dystrybucji dają możliwość zakupu czego tylko dusza zapragnie, i to wszystko: od ręki, za przystępną cenę, bez potrzeby wychodzenia z domu. W ekstremalnych przypadkach - a rzekłbym nawet, coraz częściej i coraz nachalniej - jesteśmy szczuci promocjami, dzięki którym możemy nabyć wymarzone produkty nawet za okrągłe 0 zł. Prócz światka gier komputerowych, czy konsolowych, ta sama przypadłość dotyka dziś również dziedzinę muzyki i filmów. Dla wielu, bezsprzecznie, nie będzie to powód do narzekania - wręcz przeciwnie. Niestety są i tacy - do których grona i ja się zaliczam - dla których, wraz z pojawieniem się owych platform, zniknęły bariery kreujące ten specyficzny rodzaj magii, który niegdyś roztaczał się nad pudełkiem i krążkiem z grą, czy muzyką. Zniknęła radość i satysfakcja jaką dawało oficjalne nabycie, czy zdobycie w inny, mniej oficjalny sposób, pożądanej rzeczy. Szczupła domowa biblioteka obiektów naszych zainteresowań oraz świadomość nieprędkiego nabycia kolejnych do naszego zbioru, zmuszała - chociaż dziś zamieniłbym to na słowo, "pozwalała" - na jak najdłuższe obcowanie z konkretną pozycją oraz na wyciśnięcie z niej co tylko miała sobą do zaoferowania. Nie znano wówczas pojęcia "ściany wstydu", która dziś straszy niejednego z nas, a która składa się z zakupionych i często gęsto zapomnianych w bezkresnej otchłani, tytułów kupionych na wyprzedaży. Nikt nie słyszał o słynnym dziś poganiaczu bydła w postaci setek nieukończonych gier wołających na nas z półki, czy konta na Steamie. Innym powodem takiego stanu rzeczy był nieporównywalnie mniejszy od dzisiejszego wachlarz oferowanych wówczas produktów. Nastąpiło totalne spowszednienie tego, co niegdyś bywało powodem przyspieszenia akcji serca i produkcji endorfin na niespotykaną dziś już skalę. Nastąpiło spowszechnienie, które spowodowało, że zmuszony byłem sięgnąć po przysłowiową kartkę i długopis.
Wróćmy pamięcią do cudownych lat 90-tych.
Internet - dziś główne źródło naszej wiedzy z każdej dziedziny - był wówczas towarem luksusowym, zarezerwowanym dla elit wyposażonych w komputery osobiste typu IBM oraz łącze telefoniczne. Dlaczego elit, zapytacie? Na zakup komputera w owym czasie trzeba było przeznaczyć około ośmiu pełnych pensji złożonych ze średniej krajowej, a za pół godziny korzystania z modemu internetowego i łącza telefonicznego o zawrotnej prędkości 56 kB/sek., trzeba było zapłacić kwotę rzędu 20zł (czyli coś około 85zł w przeliczeniu na dzisiejsze zarobki). Oryginalny software to też kwoty oscylujące w granicach 150 zł, przy czym znów biorąc pod uwagę zarobki... to tak jakby dziś wydać na nie około 650 zł. Nie da się ukryć, że taki stan rzeczy sprzyjał rozwojowi piractwa komputerowego.
Ci komputerowcy którzy nie posiadali PeCetów - a było ich bez liku - pracowali przeważnie na komputerach firmy Commodore, Sinclair ZX Spectrum, czy Atari. Soft do tego typu sprzętów załatwiała przeważnie grupka freaków na tzw. giełdach, po czym dalej rozprowadzała go w swojej miejscowości własnym nakładem, za niewielką opłatą, na nośnikach typu kaseta magnetofonowa lub dyskietka. Z biegiem czasu ceny PeCetów zaczęły mocno topnieć, a co za tym idzie ośmiobitowce zaczęły wędrować do pawlaczy i piwnic, a w wielu przypadkach niestety na śmietnik. Proces wędrówki komputerów personalnych pod strzechy, szedł w parze równolegle z pojawieniem się w Polsce ustawy o prawach autorskich oraz ostrej nagonce na wcześniej wspomniane giełdy komputerowe, które w niedługim czasie dokonały swojego żywota. Ich zamknięcie nie spowodowało jednak upadku piractwa. Przeniosło się ono tam, dokąd ustawa o prawach autorskich nie zdążyła dotrzeć czyli do naszych wschodnich sąsiadów. Ci sami freakowie nadal nabywali nielegalny soft, który bardzo często był specjalnie modyfikowany pod polskiego klienta - sławetne rusko-polskie tłumaczenia i trwało to mniej więcej do momentu kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze tzw. "gry za grosze" wydawane w DVD boxach np. seria "eXtra Klasyka".
Podobnie sytuacja wyglądała w konsolowym światku. Ktoś, któ mógł poszczycić się posiadaniem oryginalnej konsoli Atari czy Nintendo, przeważnie mógł się też poszczycić tym, że ktoś z członków rodziny pracuje gdzieś "w krajach kapitalistycznych, które bez dwóch zdań swoje plusy i minusy mają" - parafrazując klasyka. Także na tym polu nie zabrakło procederu piractwa, jednak specyfikacja pracy i technologia w jakiej wykonywano nośniki danych dla konsol nie pozwalały na piractwo chałupnicze. O ile taśmy magnetofonowe, czy dyskietki pozwalały na ich wielokrotny zapis, o tyle konsolowe kartridże były już pamięciami typowo Read-Only (tj. tylko do odczytu) i wymagały niestety uruchomienia linii produkcyjnej. Prawo polskie nie przeszkodziło jednak, aby powstały w polsce pirackie klony konsol takie jak "Rambo" czy "Pegasus" oraz tony pirackiego softu produkowanego na Tajwanie. Wraz z pojawieniem się konsol na napędy CD, zniknął problem produkcji nośników, i znów każdy wyposażony w nagrywarkę oraz odpowiednio zmodyfikowaną konsolę mógł cieszyć się graniem w piraty wykonane metodą DIY.
Pamiętajmy, że Internet nadal był czymś eksluzywnym oraz, że jego treści oraz zasoby, w stosunku do obecnych, były mizerne. Składała się na to bardzo ograniczona wówczas przestrzeń dyskowa oraz konieczność posiadania sporej wiedzy i umiejętności w zakresie tworzenia stron internetowych. Pamiętajmy również, że w dalszym ciągu głównym źródłem wiedzy były magazyny poświęcone komputerowej rozrywce.
Czemu wogóle służy ten przydługi wstęp ? Chciałem Tobie czytelniku w skrócie naszkicować ogólny zarys tego jak wyglądało życie przeciętnego gracza dwie dekady temu, ponieważ chcę w tym miejscu przejść do sedna i napisać, dlaczego uważam iż zniknęła gdzieś magia towarzysząca tamtym czasom.
Coraz częściej gdy spoglądam na platformy cyfrowej dystrybucji takie jak Steam, czy GOG.com odnoszę wrażenie jakbym patrzył na sklep z porożem jeleni. Kiedyś gracze musieli bazować na swoich bibliotekach gier i każdy zdobyty tytuł był jak własnoręcznie zdobyte trofeum. Biegło się wówczas z wypiekami na twarzy do innego kumpla myśląć po drodze jaką wywołamy u niego reakcję, na widok od dawna poszukiwanej przez niego gry. Innymi słowy, kiedyś częściej się odwiedzaliśmy i częściej mieliśmy okazję do sprawienia komuś niespodzianki. Dziś już nie mamy takiej potrzeby, bo wszystko czego potrzebujesz ma Steam i GOG, a wszyscy ludzie dookoła mają Covid i lepiej nie ryzykować odwiedzin. Inny grunt to fora internetowe. W zasadzie nie za bardzo jest już o czym dyskutować. Już jakiś czas temu zacząłem odczuwać, że oto właśnie stoję w miejscu w którym kończy się Internet, że wyczerpał się temat. O czym jeszcze napisać, skoro wszystko zostało już napisane, lub powiedziane? Gdybym miał to do czegoś porównać. To taki stan rzeczy przypomina mi bogacza, który już wszędzie był, wszystko widział i wszystko ma. W takiej chwili odczuwa się pustkę, bo w perspektywie przyszłości nie ma już nic do czego mógłby dążyć i co mogłoby sprawić mu radość.
Podsumowując:
Kiedyś: chodziliśmy po bazarku lub odwiedzaliśmy znajomych w nadziei, że wypatrzymy jakiś ciekawy kartridż lub płytę z grą, który pochłonie nas sobą na jakiś czas. Dziś: odwiedzamy
www.fullromset.cośtam, albo
www.wszystkiegryswiata.cośinnego
Kiedyś: chodziliśmy po bazarku lub odwiedzaliśmy znajomych w nadziei, że wypatrzymy jakąś ciekawą płytę, czy kasetę z muzyką i ewentualnie zripujemy sobie to do mp3 albo skopiujemy. Dziś: odwiedzamy
www.wszystkieutworyswiata.tararara Kiedyś: ciężko zdobyte trofeum dające radość, Dziś: ogólnodostępne badziewie, które każdy, ma lub może mieć, i co najgorsze... nie cieszy i nie motywuje do tego aby poświęcić mu należną uwagę.