Wspaniałe to są gry, w mojej pamięci na zawsze. Jedynkę uwielbiałem bardzo, przeżyłem przy niej wiele wspaniałych momentów jako ~5 latek. Nie tylko bohaterowie znani z ulubionej wtedy kreskówki, ale także bardzo fajnie zrobione etapy, ten ze spadającymi kulami, zabawkami czy w kuchni - rewelacja. Sam pomysł tych skrzynek był dla mnie zawsze fantastyczny - nie tylko jako amunicja, ale także możliwość schowania się. Nigdy nie było ich za mało, za co plus, ponieważ można było rzucać ile popadnie i było to naprawdę satysfakcjonujące, biorąc pod uwagę także "szybkostrzelność" gryzoni. Najlepiej jak grasz w dwójkę i leci w Twoim kierunku fala skrzynek, bo ten obok ciebie cię nie zauważył i tylko gwiazdka się kręci nad głową, a ty czekasz i czekasz, aż ktoś się ogarnie i zreflektuje.
Bossowie rzeczywiście bardzo nietrafieni - zarówno biorąc pod uwagę poziom trudności, jak i sam design, nie mający nic wspólnego z klimatem kreskówki.
Tryb dwóch graczy niezwykle udany - konieczność współpracowania ze sobą, ale także przeszkadzanie sobie nawzajem, o czym pisałem wyżej. Wszystko grało tu jak, jak grać powinno.
Na osobny akapit zostawiłem Area J, czyli ostatni etap, który za dzieciaka zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie wiem dlaczego. Być może mix faktów, że był to ostatni level oraz wspaniałej muzyki tak się ze sobą zgrał.
Tutaj już o tym theme pisałem, nie będę się powtarzał. Pamiętam, że w przedszkolu rysowałem też te
urządzenia z tymi toporkami, które możemy spotkać w tym etapie (!). :D Masakra, jak mnie wtedy ten etap urzekł i jakie absurdalne anegdoty mam z nim związane.
No i wtedy nadeszła część druga. Wrażenia nie do opisania. Grane, grane, grane. Ryk 5-latka, jak trzeba było przerywać granie, żeby wyjść gdzieś ze starymi z domu. Ekscytacja przy powrocie do domu z przedszkola, że w końcu będę mógł znowu to włączyć. Styki kartridża niemal fizycznie scaliły się ze slotem w MTku, tak długo go nie wyjmowałem. W ogóle kartridż ten zawsze będzie mi się kojarzył ze świętami - to pod choinką znalazłem tę grę, a kart zapakowany był jeszcze dodatkowo w te tekturowe, szare etui z foliowym okienkiem. Wiele mam osobistych wspomnień z tamtego okresu związanych z tą grą. Jedna z najbardziej wartościowych emocjonalnie rzeczy z mojego dzieciństwa.
No a sama gra? Jeszcze lepsza. Grafika sporo bardziej dopracowana. Etapy bardziej ryjące się w pamięci (nawiedzony budynek? Mistrzostwo). Bossowie w końcu pasujący aparycją do świata wiewiórek. No i jacy ogromni, świetnie wyglądający, czasami nawet ciut wymagający. Jaszczur w pojedźcie wyburzającym? Cudowny. Struś na niepsikanym WD-40 trybiku? Niesamowicie bekowy. Boss z drugiego etapu? Dla mnie punkt nie do przejścia przez wiele tygodni. Moment, w którym go pokonałem pamiętam jakby to było z 5 lat temu, a nie 30. Muzyka rewelacyjna - motyw z Future World, Clocktower, ostatniego etapu, czy - przede wszystkim - Western World? Najlebrze!
Ta westernowa nuta to przecież mistrzostwo świata. Jak grałem pierwszy raz z ojcem w tym etapie i dotarliśmy do motywu z wózkiem, popłakaliśmy się ze śmiechu - jeden gracz steruje tam wózkiem, dodając gazu, bądź zwalniając, a drugi stoi i stara się przeżyć, omijając przeszkody. Pamiętam jak stary się darł przez łzy "Pompuj, pompuj! Szybciej, dawaj! Stój, wolniej! Pompuj! Do przodu!". A my spadalim wtedy z tego wózka co-nie-miara, jeden po drugim, masakra. No a moment, w którym dotarłem/dotarliśmy do ostatniego bossa... Poczułem tę powagę sytuacji, już zresztą wielki napis "DANGER" (który przetłumaczył mi wtedy ojciec) chwilę wcześniej nastroił do tej walki niezwykle budująco. No a później tłuką się po kolei jarzeniówki (a z każdą kolejną robi się coraz ciemniej - obadajcie smaczek) i pojawia się wielkie bydle, którego nie wiesz, jak rozpierdolić. A on stoi nieruchomy i patrzy na ciebie mrożąco. Parę dobrych minut zajęło mi obczajenie taktyki na tę łajzę. A dopiero wiele tygodni później zdałem sobie sprawę, że niektórych bomb nie trzeba nawet podnosić (o ile strefa lądowania kota pokrywa się z położeniem bomby). Sam motyw zapłonu bomby połączony z licznikiem czasowym również mi się bardzo spodobał. Ogólnie jest to boss, którego nie pokonasz samemu krócej niż 5 minut, za co bardzo go do dzisiaj doceniam. Nie jest trudny (jak żaden boss z tej gry), rzadko tracę przy nim chociażby 1 punkt zdrowia, ale i tak bardzo go doceniam i mam szacunek, jak tylko te paręnaście kilo blachy ląduje przed Chipem. ;)
Niesamowicie osobiście tu się rozpisałem, wiem, ale tak właśnie traktuję tę grę. Ścisły top od zawsze na zawsze.
A ja Ćwirek dobrze pamiętam, że mieliśmy razem zrobić speedrun na zlocie i zobaczyć, kto jest w to szybszy - postaramy się może na
F14.