Forum ContraBanda.eu

OD GRACZY DLA GRACZY => Opisy i recenzje gier => Wątek zaczęty przez: Gargi w Lutego 05, 2016, 14:08:57

Tytuł: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: Gargi w Lutego 05, 2016, 14:08:57
Tiny Toon Adventures [1991]

(http://welder-krakow.fc.pl/udostepniane/contrabanda/1tinyt.jpg)

Tiny Toon Adventures potocznie nazywana w Polsce Animkami to gra, która zajmuje jedno z czołowych jak nie pierwsze miejsce w moim rankingu gier na Pegasusa. W dalszej części recenzji postaram się wytłumaczyć, dlaczego tak lubię tę grę i zachęcić do zagrania te osoby, które jeszcze nie miały takiej okazji.

Gra wydana przez KONAMI nawiązuje do znanej i bardzo zabawnej kreskówki o podobnym tytule. Postacie w grze bardzo dobrze odzwierciedlają te z filmu rysunkowego. Sam klimat także świetnie nawiązuje do wesołego i trochę zwariowanego świata Animków.

(http://welder-krakow.fc.pl/udostepniane/contrabanda/2stinyt.jpg)   (http://welder-krakow.fc.pl/udostepniane/contrabanda/3stinyt.jpg)

Na początku główny bohater Buster Bunny  (królik Kinio) oglądając telewizję dowiaduje się, że czarny charakter Montana Max porwał jego Babs (Kinię). No i co on ma teraz zrobić? Hmm... Oczywiście musi ją uratować! No to ruszamy! 

Przed każdym dużym levelem wybieramy swojego partnera, a właściwie postać, w którą możemy się przeobrazić, jeśli znajdziemy odpowiedni balonik. W każdym dużym levelu możemy wybrać jedną z trzech postaci: kaczora  Tasiora, kota Sylwka Juniora i Diabła Karuzela bardziej znanego jako Diabła Tasmańskiego. Każda z nich ma inne umiejętności co pozwala na obranie innej strategii i sposobu gry bohaterem. Dla przykładu Tasior umie tak jakby latać, a właściwie dzięki swoim skrzydłom dłużej opada, kotek Sylwek szybko biega, a przede wszystkim dzięki pazurkom potrafi się wspinać co niejednokrotnie ratuje nas z opresji gdy gdzieś spadamy. Diabeł natomiast gdy tylko zaczyna się kręcić pokonuje liczne przeszkody w tym przeciwników co bardzo pomaga w sytuacjach gdy na naszej drodze stanie ich kilku.

Podczas gry przemierzamy piękne, kolorowe i zróżnicowane światy. Biegniemy po lądzie, schodzimy pod ziemię, niejednokrotnie pniemy się także wysoko w górę planszy, a w jednym z etapów nasz bohater może też pływać pod wodą. Są miejsca zabawne i przyjemne w których jest jasno i gra miła muzyka. Jednak co jakiś czas robi się strasznie gdy wchodzimy do ciemnych miejsc, często pod ziemią, a klimat potęguje budująca napięcie tajemnicza melodia. Oczywiście na każdym kroku czekają na nas różne przeszkody i rozmaici przeciwnicy przeszkadzający w szybkim uratowaniu Kini.

(http://welder-krakow.fc.pl/udostepniane/contrabanda/4stinyt.jpg)   (http://welder-krakow.fc.pl/udostepniane/contrabanda/5stinyt.jpg)

W czasie rozgrywki napotykamy bossów, którzy wymagają zwykle trochę więcej pracy i znalezienia sposobu na ich przejście. Dodatkowo chwilę przed każdym bossem napotykamy Elmirkę, która za wszelką cenę chce nas wyściskać. Elmirka kocha zwierzęta tak bardzo, że gdy tylko nasz bohater wpadnie w jej ręce gorzko tego żałuje.

Gdy przechodziłem Animki pierwszy raz były one dla mnie nie lada wyzwaniem. W czasach kiedy w nie grałem na szczęście przechodzenie gier nie było takie proste jak dziś. Nie było YouTube w którym aż roi się od long playów. Wtedy nawet nie było Internetu:), a nawet jeśli był, to ani ja ani żaden z moich kolegów pewnie nie potrafił go sobie dobrze wyobrazić. Kwitły za to wspólne rozmowy o grach i przeważnie w szkole konsultowaliśmy jak przejść dany etap. Pamiętam, że właśnie planszę z czarownicami i pierwszego bossa w Tiny Toon przeszedłem dzięki radom kolegi Jorgusia, który już wtedy miał go za sobą. Kolejny raz gdy już myślałem, że nie uda mi się przejść małpy zrzucającej małe małpki kolega znów przekonał mnie, że się da i rzeczywiście udało się. Animków nie przeszedłem jednak w szkole podstawowej w czasie gdy tak naprawdę najwięcej czasu poświęcałem na grę. Czekały jeszcze parę lat do czasów liceum (okolice roku 2000), kiedy to poczułem ogromną chęć na odpalenie Pegaza. I odpaliłem z wielką pompą, bo po paru godzinach naparzania spalił się zasilacz. Jednak nie poddałem się! Od kolegi z klasy kupiłem wspaniały sprzęt, oryginalnego IQ502. Pewnego dnia nie wstając z łóżka uruchomiłem na chwilę Animki. Miałem trochę pograć i iść do szkoły. Na szczęście jednak nie poszedłem i grając non stop od rana do około godziny 16.00 zostałem zwycięzcą! Przeszedłem!!! To było piękne, ciężkie do opisania uczucie. W każdym razie tak wspaniałe, że polecam każdemu go doznać!

Tytuł: Odp: Tinny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: daf w Lutego 05, 2016, 15:02:07
Uwielbiam takie właśnie historie z dzieciństwa, Gargi, mocno nacechowane emocjonalnie i wspominające te wspaniałe czasy, gdy mogliśmy usiąść przy konsoli i nic innego wokół nie miało większego znaczenia.

(http://www.contrabanda.eu/upload/hosting/tiny_toon_cart35a.jpg)

Ja również bardzo lubię tę grę i pamiętam moment, w którym kolega przyszedł do mnie z tym kartridżem (okolice II-III klasy podstawówki, czyli tak 1996-97). Gra zrobiła całkiem spore wrażenie, a z czasem była już bardzo popularna na podwórku i w okolicy. Dużo się o niej mówiło, wiele osób ją posiadało.

Nie pamiętam za to, żeby udało mi się przejść Tiny Toon na konsoli, gra jest całkiem trudna. Głównie przez brak jakiegokolwiek paska czy punktów energii (no, jest jedno serce do wykorzystania, ale to mało). Prawdziwą katorgą był początek czwartego etapu, gdzie unikać trzeba było kotów wychodzących z opon i rzucających w nas puszkami. Dodatkowo były tam jeszcze beczki, na których chyba nie można było stawać. No prawdziwe pole minowe.
O dziwo, małpa nie stanowiła dla mnie większego wyzwania. Owszem, był to nieprzyjemny boss, na którego trzeba było wyrobić sobie taktykę, jednak poszło mi chyba całkiem sprawnie. W zasadzie nie rozumiem tak wielu opinii o problemach z tym bossem.

Z ciekawostek można jeszcze wspomnieć o występującym w grze ukrytym bossie, czyli o Duck Vaderze. Pamiętam to zdziwienie, gdy pojawił się mi po raz pierwszy - "Ej, przecież tego tu nie było!". Później człowiek dowiedział się z GameFaqs, że trzeba zdobyć ilość marchewek podzielną przez 11. Fajny smaczek, ale w końcu to Konami, więc jak zawsze gra kompletna w pełni.

(http://www.contrabanda.eu/upload/hosting/duck_vader23r.jpg)
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: Zitz w Lutego 07, 2016, 00:12:57
To był mój pierwszy wymarzony kartridż jaki chciałem mieć. Po raz pierwszy zobaczyłem go u kolegi. Odpalił go trochę zglitchowanego bo pojawiały się artefakty na ekranie, dlatego myślałem na początku że myszy nie tylko chodzą ale mają kule na łańcuchach którymi machają (glitche+bujna wyobraźnia).  Opisywałem we wspomnieniach czym był dla mnie ten kardridż. Kreskówka też zrobiła swoje. Problemy miałem w grze kolejno:
1) statek piracki (plansza pod pokładem) - małe
2) level 3-2 czyli las (chyba największe)
3) level 4-1 czyli miasto (duże)
4) level 4-3 (duże) - głównie boss+fakt że zostawało mi na jego pokonanie zawsze mało czasu
5) ostatni level - głównie ślizgi pod kolcami+ochroniarze (spore)
Jednakże spędziłem z tą grą dużo czasu że później przechodziłem ją na luzie okazyjnie tylko tracąc życia. Na Famiconie#7 nie starczyło mi cierpliwości przy ostatnim bossie (konieczność powtarzania levelu). Wolałem się za to zmierzyć z hackiem Dizziego9.
Co do pojawiania się Kaczora Vadera - jako dzieciak sądziłem że pojawia się on zależnie od ilości punktów. Jeden ze smaczków które najmilej wspominam.
P.S. Po tej świetnej części każdy na podwórku psioczył na sequel.
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: SebaSan1981 w Lutego 09, 2016, 05:22:44
Ano właśnie.. jaką postać wybieraliście do ostatniego etapu?? I ogólnie kim Wam się grało najlepiej?? Każda z postaci miała przecież inne skille i była tak jakby przeznaczona do określonych etapów.  Szliście zatem "za przeznaczeniem" tej postaci do etapu czy kombinowaliście z innymi??
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: siudym w Lutego 09, 2016, 10:41:19
Ja zawsze wybieralem KOTa. Zabezpieczenie w postaci chodzenia po pionowych scianach bylo genialne. Ale etap wodny wiadomo - Kaczor.
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: daf w Lutego 09, 2016, 11:14:56
Miałem identycznie, Siudym. Te same kombinacje. Zawsze unikałem Tasmańskiego z powodu braku możliwości sprintu nim.
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: Zitz w Lutego 09, 2016, 14:58:44
To była jedna z moich pierwszych gier, a na początku ciężko było mi przeskoczyć z prostego jak budowa cepa kontrolera Atari2600 do pada Pegasusa. Wystarczy wspomnieć, że bieg w Mario sprawiał mi trudności. Oczywiście wybierałem Karuzela (Dizzy Devil). Wiadomo, nieśmiertelność. A brak biegu mi nie przeszkadzał, bo i tak bym z tej umiejętności nie korzystał.
Jednakże gdy opanowałem sterowanie najlepiej też grało mi się kotem. Czemu -  nie trzeba tłumaczyć. Czasami wybierałem Tasiora (Plucky Duck) - głównie dla urozmaicenia rozgrywki, ale i oprócz pływania jego latanie dobrze sprawdzało się przy bossach (skok na głowę, odbicie, szybowanie, skok na głowę... i boss leżał w ciągu 5 sekund). No ale to sprawdzało się przy bossach przy których najmniej akurat miałem problemów.
Reasumując: Po opanowaniu sterowania najgorzej grało mi się Karuzelem ze względu na brak turbo. Jeśli chodzi o ostatni etap to w zasadzie przechodziłem go albo kotem albo (mimo wszystko) diabłem. Umiejętność szybowania Tasiora w niczym mi się za bardzo nie przydawała w tym lewelu (gdyby w sekcji gdzie trzeba omijać wystrzeliwane worki z pieniędzmi platforma opadała (nie zaś się wznosiła) - byłaby to inna para kaloszy. Tasiorem najbardziej lubiłem grać dla śmiechu (umiejętność pieprznięcia z impetem w ścianę)
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: SebaSan1981 w Lutego 10, 2016, 04:53:43
A ja na ostatni etap zawsze brałem Tazowskiego. Kolce w korytarzach i te worki podczas jazdy windą to był banał: raz kręciołek, potem kucnąć i podskoczyć. Maksio wymagał nieco więcej gimnastyki ale też padał za każdym razem. Taz nie nadawał się do etapu Wacky Land gdzie trzeba było te ptaszki zbierać. Nieocenionym bohaterem był tam kaczor ptasior. Kocisko zaś doskonały na etap z budynkiem i bossem małpiszonem.
Szkoda tylko że na pegazuz nie wyszła jakaś porządna gra sportowa z animkami. Niby było wesołe miasteczko w drugiej części ale to nadal nie było to co część pierwsza. Takiej zajebiaszczej gry doczekaliśmy się dopiero na Snesie - Looney Tunes Basketball.
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: Zitz w Lutego 10, 2016, 11:28:35
Sebasan, w zasadzie w 100% myślę tak samo i podpisuje się pod tym co napisałeś. Jestem przekonany że po raz pierwszy pokonałem grę Karuzelem właśnie. BTW. Nigdy nie pokonałem gry w 100% Kiniem (królik). I szczerze mówiąc nie wiem czy bym pokonał lub też starczyło by mi cierpliwości (słabo widzę levele 3-2, 4-1, 4-3 i sekcję z armatami w ostatnim levelu).
Loney Tunes Basketball wymiata.
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: Gargi w Lutego 23, 2016, 00:09:04
U mnie na 1 miejscu był Sylwek, potem Diabeł (lubiłem go szczególnie w etapie z pszczołami) i na końcu Tasior. Ciężko mi się nim grało, chociaż kojarzę, że w końcowych etapach przydał się.
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: dziat w Lutego 23, 2016, 02:18:12
Podobało mi się zawsze granie dwoma postaciami na zmianę - zawsze bazowo był zając co-kic-to-kloc i Ptasior albo kocur. Przez to często nie wyrabiałem się w wyznaczonym czasie - bo badałem poziomy. Była jakaś gra wcześniej która dwie postacie naraz wykorzystywała?
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: Roben w Lutego 24, 2016, 17:27:59
Prawilna wersja
(http://www.vizzed.com/videogames/nes/screenshot/Domkey%20Kong-1.png)
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: PegazusMaster w Marca 24, 2016, 00:39:31
Tiny Toon. Gra dość mocno uzależniająca. Jak dla mnie jedyna, która daje wrażenia rozgrywki przypominające te z SNESOWEGO Super Mario World. 
Pierwszy etap w zamkniętej lokacji przypomina bardzo mocno domy duchów z SMW, ale podobnie robi to także sekcja z pływaniem i standardowe etapy. W dalszej części nie brak jednak własnych pomysłów, których nie było w SMW.

Rewelacyjnie zrealizowali klimat za pomocą połączenia zwariowanych melodycznych ścieżek, oraz zwariowanych animacji spajając to  z pomysłami z SMW i kreskówki TINY TOON.  Jedyne czego w tej grze brakuje to tak naprawdę większej ilości etapów i ukrytych lokacji. SMW jej odpowiednik wystarcza na wiele godzin grania - do odkrycia jest mnóstwo lokacji i sekretów i nadal po przejściu można grać od nowa i odkryć jeszcze więcej. Tiny Toon ukończyć można naprawdę szybko, a do odkrycia za wiele nie ma. Gra dzięki ukrytym sekcjom i większej ilości etapów mogła by starczyć na dłużej i zyskać to co posiada SMW - żywotność i niespodzianki. Ogólnie TT rewelacja - szczególnie w dalszych lokacjach.  W gierkę grałem mnóstwo razy. Gra była bardzo ciężka w końcowych etapach (miasto) i przejście jej graniczyło z cudem, ale się udało. Pierwszy raz ukończyłem ją jeszcze przed 2000 rokiem -  do dziś nie zapomniałem uczucia kiedy udało mi się przejść najtrudniejszą sekcję gry czyli etap w mieście. Całe ręce mi drżały - gdyż to było prawie jak wykonanie misji niemożliwej.  Od tamtego zdarzenia przeszedłem ją jeszcze kilka razy i nie robiła już na mnie takiego wrażenia - natomiast do SMW na snes nadal chętnie wracam, aby odkryć coś nowego. Moja ulubiona postać -Kot i Tazman.
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: Verteks w Listopada 06, 2020, 21:25:42
To jedna z tych "lepszych" gier które miałem za dzieciaka, nawet label się zgadzał a to nieczęste było w przypadku okrągłych, żółtych obudów. Zawsze opluwałem Tasiora, generalnie wybierałem Taza chyba że wiedziałem iż kot lepiej się sprawdza w danym etapie. Pamiętam też że ostatnia lokacja była dla mnie strasznie trudna, przez co grę ukończyłem może ze dwa razy za szczyla. Miasto nie było jakieś wyróżniająco się trudne.

Teraz szybki teleport do współczesności. Próbowałem ograć całość ale ani razu nie zobaczyłem zakończenia bo nie ogarniam walki z małpą, niezłe jajca. Muszę bardziej się przyłożyć.

Dużo dobrego napisaliście już także tylko rozwinę ominięte kwestie. Dobrze wykonane quasi-otwarte etapy (statek piratów, woda, las szczególnie) jak na liniową platformówkę - nie ma wskazówek gdzie iść lecz zawsze miałem wrażenie iż gra ładnie wyprowadza gracza. Dobry motyw ze zbieraniem marchewek - jak mnie nużą zwykle takie elementy "znajdź 100 to dostaniesz 1up" tak w Tiny Toon musiałem złapać je wszystkie bo wincyj żyć mi dadzą w drzwiach!

Grafika ekstra, jest różniście, kolorowo, wszystko zgrabnie się rusza - jak w kreskówce. Najważniejsze - wodotryski zastosowano z umiarem, w sam raz.

Muzyka - wielka pochwała za różnorodność w muzyce, każdy kawałek jest unikalny w skali gry. Super odwzorowany motyw na ekranie tytułowym. W 1991 roku Konami miało obsługę DPCM, ba całego 2A03 w małym paluszku, TT to imponujący przykład na to.

Konami spełniło marzenia wielu fanów uniwersum o dobrej gierce. Zaryzykuję opinię iż to najlepiej przyjęta gra ze wszystkich gier z serii ze wszystkich platform.

Chętnie zobaczyłbym całą metodologię za tą produkcją, cały proces kreatywny. Wiecie tak jak Super Mario Bros. ma plansze rysowane na papierze milimetrowym czy tą magiczną maszynkę do wprowadzanie grafik do komputera tak na pewno wiele elementów w Tiny Toon również zostało rozbitych na elementy pierwsze przez co dopracowano je w najmniejszych detalach.
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: OsA w Października 13, 2022, 07:18:48
Przedwczoraj ukończyłem Tiny Toon 2, więc pomyślałem, że może od dupy strony, ale warto zabrać się także za jedynkę.


Akt 1
Grę miałem w dzieciństwie, najpierw pożyczoną, a później udało mi się zdobyć hack z głównym bohaterem Felixem (poza tym nic się nie zmieniło). Posiadam ten cart do dziś. W dzieciństwie dochodziłem do bossa w 4 świecie - goryl. I nie miałem bladego pojęcia jak go pokonać. Próbowałem kilkanaście/kilkadziesiąt razy i dałem sobie spokój.


Akt 2
Ponowne podejście zaliczam dopiero w 2009 roku i po kilku dniach ogrywania tytułu udało mi się ją ukończyć. Wtedy też przypadkowo trafiłem na tego dodatkowego bossa co też wywołało u mnie spore zdziwienie. Niewiele pamiętam z tego ukończenia gry 13 lat temu.


Akt 3
Skoro pękła dwójka to przysiadłem do jedynki. I grało się stosunkowo łatwo. Sporadyczna strata życia w 3 czy 4 świecie, ale szło się naprzód dość szybko. Goryla już wiem jak pokonać, więc i on nie stanowił problemu. No i gdy dotarłem do 5 świata to zupełnie nic - pustka. Za cholerę nie pamiętałem tego etapu. Jednak wspomnienia z dzieciństwa mam wyraźniejsze niż te z wieku nastoletniego. No i tutaj trochę żyć straciłem, bo dopiero po loopie skapnąłem się, że trzeba zebrać wszystkie te ustrojstwa. Domyślałem się tego, ale mimo to parłem naprzód :) No i tutaj zdziwienie, że 5 świat to tylko ten jeden etap. Podobna sytuacja jest w 6 świecie, który jest najtrudniejszy zdecydowanie, ale... podobnie jak w Tiny Toon 2 - każde kolejne podejście to rozpracowywanie tego etapu. Poszło kilka kontynuacji, ale udało mi się dojść do bossa, który był by całkiem fajny, gdyby trzeba go było trafić chociaż te 5 czy 6 razy, a nie tylko 3.




Sumarycznie Tiny Toon to seria, która pokazuje jak powinno się robić gry na licencji. Ma wszystko co potrzebne do stania się kultową. Gra do której chce się wracać, zwłaszcza że etapy można eksplorować na własną rękę. Zdziwiony jestem, że wszyscy brali zazwyczaj ptaszora lub kocura. W przeciwieństwie do Was - ja od dziecka brałem diabła tasmańskiego i podobnie ukończyłem grę wczoraj. Dlaczego? Dawało mi to jakąś nutkę bezpieczeństwa, że skacząc na kolejną platformę, gdy widziałem jakiegoś przeciwnika to  mogłem się zakręcić i elo, fuck you.


Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: Mcin w Października 13, 2022, 20:52:30
Doskonały wątek! Gry nie będę opisywał po raz wtóry, bo zrobili to poprzednicy, pokrótce tylko - oprawa, poziomy, kreatywność, klimat kreskówki - miodzio! Chór laudacyjny się powiększa!

Ze wspomnień za dzieciaka, pamiętam, każdy lubił grać innym ludzikiem. Kłótnie o to, który lepszy, oczywiście były, ale merytoryki miały tylko tyle, na ile pozwalały nam umysły małych dzieciaków. Ja lubiłem Sylwka Juniora, bo kawał przeszkód można było ominąć górą. Większość grała Karuzelem, bo dodatkowy atak i chwila nieśmiertelności, a Kaczor Tasior mający "tylko" latanko był najmniej popularny, zazwyczaj brany jako chęć pokazania że "też się da". Przypominam wszem i wobec, że mistrzami nie byliśmy, i chyba maks co doszedłem zanim Pegasusa zastąpił Plejak w tandemie z Łindołsem to był poziom wodny. Pierwsze spotkanie z Elmirką - kurde, jak złapała, to jakby ktoś nie chciał się ze mną bawić na ulicy bo mnie nie lubi, taki potwarz dostałem... A pierwszy kontakt z dużym przeciwnikiem, łoh, ta mroczna muza i to tempo... ziom nie do przejścia, a potem jednak udało się... Oczywiście, byłem wtedy kajtkiem co po nim się jeszcze szczoch z podłogi czasem zbierało i nie pamiętam szczegółów, tylko to wrażenie, to uczucie... Dodajmy, że kadricz, jak wtedy mówiłem, dostałem gdy baja w Bajkowym Kinie TVNu była na fali i jarałem się, tfu, jaraliśmy się...
W ogóle , pisząc to, starałem się przypomnieć wszystkie polskie nazwy z baji - czujecie, jaki dobry przekład? Nic na silę, bez kalkowania angielszczyzny, te nazwy "leżą" w naszym Polskim języku jakby baję Se-Ma-For konsultował. Dodawać nie muszę, że każde nawiązanie do seansów filmowych było komentowane, a każdy przypadek postaci czy lokalizacji spoza serialu był komentowany od góry do dołu, a jak coś było spoza baji, to legendy były dorabiane. Ja łykałem, a Bartek to zgrywus był nieziemski i na wszystko miał własną wersję.

Pamiętam też, że bawiła nas możliwość ślizgu. I że tuż przed wylądowaniem ze skoku można było się obrócić i tenże ślizg tyłem wykonać. I wjechać tak w przeciwnika. Dupą go walę, dupą, czujecie? Śmieszne, nie?

Potem gdzieś w późnej podstawówce/wczesnej gimbie złapałem fazę na powrót  do gierek z dawien dawna i Animki z Adventure Island 3 były na topie. I tak - problem sprawiła mi leśna przeprawa przez gniazda os, problem sprawiła mi szkoła, a na Gorylu odpadłem. Lata później przysiadłem się do gry jak załatwiłem sobie, z wielką pomocą MaarioSa, Famisia i CRT w pokoju - bez obsługi NTSC, więc grałem - i przeszedłem - na czarno białościach. Z poziomu 5 niewiele pamiętam, poziom 6 już jakby bardziej, ale troszeczkę zawiódł mnie poziom trudności na tamte etapy. Montana Max spokojnie mógłby się z gorylem na miejsca zamienić jeśli chodzi o trudność, a same poziomy... nie były proste, nie były trudne, trochę jak reszta gry... ale jakby zabrakło w nich czegoś zupełnie świeżego, co zmusiłby do zmiany sposobu myślenia.

Duck Vader nigdy nie był przejśćdnięty. Ale znany od małolata. I nie muszę mówić, jaki szok był jak się na ekranie pojawił. Jakby kadricz zwariował albo został zaczarowany...

Zaskoczyliście mnie chłopaki z waszymi wyborami ulubionych postaci. Jak już za starego dziada ogrywałem grę, byłem przekonany, że Karuzel jest optymalnym wyborem, a pozostali to podnoszenie poziomu trudności, a tu zdziwko. Świadczy to o poziomie rzemiosła w Konami, skoro nawet po latach, gdy już nie jeden twór rozgryźliśmy, możemy się o to spierać. Moje podejście do Karuzela na dzień dzisiejszy opisał OsA i przy nim zostanę, dorzucę tylko jedno - zero kłopotów z Elmirką. Znając trochę pryncypia, jakimi kierowali się wtedy japońscy projektanci, pewnie na każdy poziom inna jest optymalna postać, ale z drugiej strony, masz ten przeskok mentalny zmiany sposobu działania i dlatego mi było łatwiej wyuczyć się jednym ziomkiem przechodzić grę.

Jako że lubię oceniać - 9/10, do polecenia każdemu początkującemu w temacie NESa, zawodowcy już znają.
Podobało mi się zawsze granie dwoma postaciami na zmianę - zawsze bazowo był zając co-kic-to-kloc i Ptasior albo kocur. Przez to często nie wyrabiałem się w wyznaczonym czasie - bo badałem poziomy. Była jakaś gra wcześniej która dwie postacie naraz wykorzystywała?
Nawet trzy - Mission Impossible, ale to niestety nie ta liga jakościowa...

PS niech mi ktoś powie, że Animaniacy to lepsza baja od Animków, a...
Tytuł: Odp: Tiny Toon Adventures
Wiadomość wysłana przez: sdm w Stycznia 06, 2024, 17:55:29
Ciekawy film: