
Jeden z moich ulubionych platformerów na NESa. Jesteś kucharzem ckliwie nazwanym przy chrzcie Cookie, który prowadzi swoją restaurację EaTen. Biorąc pod uwagę jej rozmiary, czyli sześć poziomów - prowadzi jedyną restaurację w Nowym Jorku, w której podaje się wszystko. I ten świetnie prosperujący biznes, te dzieło życia, co się rozrosło aż zanadto, postanawia się wkraść Ohdove. Cookie - jak zawsze przy takim kolapsie wydarzeń - dowiaduję się ostatni, spotykając placu przed jego knajpą szalone marchwie, które niewiele myśląc, zmienia w przecier za pomocą patelni. Normalna sprawa w sumie. Najdziwniejsze w tym prologu do całego dramatu który ma miejsce w EaTen jest to, gdzie kuchcik chowa patelnię i faktura podłoża, bo nikt mi nie powie, że kostka bauma może być rozłożona tak nierówno.

Każdy poziom to nazwa posiłku. I tak zaczynamy od poziomu Apetizer tuż po mrożącym krew w żyłach spotkaniu z kipiącym z nerwów rondlem. Przeciwnicy są dopasowani do nazw dań, przynajmniej mniej więcej słusznie - i w ten sposób bossem w pierwszym poziomie jest popcorn. Tradycją kuchni
Vinyla, ale może być to apetizer. Podobnie z następnymi poziomami, gdzie w poziomie Soup wyskakują kurczaki z mikrofali, bo mu się tam piekły, w Salad to burgery. Ta część platformera jest w gruncie rzeczy generyczna, bo bossowie swój charakter oddają wyłącznie wyglądem, poziom trudności jest taki sam, sposób badania ich pięt achillesowych, jak wyżej. Dopiero Ohdove winduje poziom, znaczy, wróć - dorzuca do pieca, warto do niego dociągnąć, bo wrzuca drugi bieg w trudności.
A lubię gry trudne do których trzeba się przyzwyczaić. Jeszcze jakby było poczucie że warto zobaczyć co jest dalej, jakieś poczucie celu będące zwykłą ciekawością - dlatego lubię gry Konami, bo idą szablonem i znasz w mig historię, ale jesteś ciekaw jak zostanie opowiedziana - a trudności brak Panic Restaurant, poza momentami. Są momenty! Na przykład przy ślizganiu na lodzie, gdzie poziom został wywindowany nagłym skokiem. Bardziej to brzmi jak przypadek, niż wydaje się być zasadne, bo nie jest adekwatne do całości.
Im dłużej piszę, tym bardziej surowy jestem, a bardzo lubię Panic Restaurant! Jest kilka powodów. Pierwszy to scena umierania, dla której warto nabyć karta czy kupić konsolę, jeśli stworzymy kiedyś ranking stu najlepszych śmierci na Pegasus, będzie ew aequo z Ballon Fightem jak dla mnie. Śmierć jest tutaj tak dobra. W Ballon Fight wygrywa tą ciszą zderzenia z piorunem, no i akompaniamentem, on nie jest smutny, on jest taki, no preludium do życia trochę, natomiast tu - po prostu chce się żyć. Animacja upadku nad którą pracowano pewnie dobrych parę godzin. Zresztą, jak cała grafika Panic Restaurant i dbałość o szczegóły w grafice - to naprawdę potężny atut, który chociaż osładza gorycz w poziomie trudności. Scenariusz który jest zbudowany o konkretne wydarzenia i spójny też nie jest częsty w platformerach. Analogicznie jest zbudowany ekwipaż - od patelni, przez łyżkę i sztuciec, aż po garnek, w którym Cookie wygląda jak Lech Wałęsa.
Zróżnicowanie poziomów jest duże, wbrew pozorom jednak - nie, to nie Polska.

Podobają mi się też bonusy z losowaniem pomiędzy poziomami. To automat do którego wrzuca się zebrane podczas gry coiny. Ostatecznie, jeszcze bardziej obniżają poziom rozgrywki, bo można co poziom natłuc bonusów. Podobają mi się też bonusy do których prowadzą drabiny. Trochę szkoda, że są tylko dwa, ale fajnie, że jak wszystko wynikają z kuchni.
Jako cukierek na koniec dodam, że są dwie wersje - japońska i resztoświatowa, jak zaznaczyłem w temacie. Jakie znacie różnice pomiędzy obiema? Oprócz oczywistej: kucharz jest w wieku i wyglądzie Colonela Sandersa w wersji ogólnoświatowej, w japońskiej zaś, to jakiś młody dorobkiewicz o restauracji - hangarze. Godne ogrania.