Wczoraj wczesnym wieczorem udało mi się wrócić bez przeszkód czy innych przeszkód ojcowskim Audi pełnym konsol, gierek (Gierek?), nagród i innego gruzu. Owy gruz dalej leży nierozpakowany, i prawdopodobnie będę się z tematem cackał przez cały dzień. Ogólnie zlot udany, ale wciąż czuję pewien niedosyt... Chyba że to już normalne po tego typu imprezach przed powrotem do zwykłej codzienności.
Był to pierwszy zlot na którym przyjechałem za pomocą własnego transportu kołowego, i jeżeli będę przyjeżdżał z pełnym ekwipunkiem na całą imprezę to tak będzie przybywał co raz, zwłaszcza że teraz już nie trzeba przepierdzielać się przez środek stolicy stojąc w miejskich korkach. Po raz kolejny zjawiłem się na dniu zero pomagając chłopom między innymi z roznoszeniem bambetli, rozwieszaniem zasłonek czy rozmieszczaniem namiotu prysznicowego, który ogarnęliśmy na niecałe 30% (co było potem widać po jego coraz bardziej podupadłym stanie). Wolny czas oczywiście został wykorzystania do grania w gierki - te lepsze i te gorsze (diabeł mnie podkusił by przejść tego zasranego
Garfielda).
Pierwszego oficjalnego dnia ogarnęło się większe zakupy, choć nie udało się kupić
kruka odstraszacza na gołębie jako dekorację na telewizor. Oficjalne otwarcie zlotu odbyło się chyba z największą pompą w znanej mi osobiście historii zlotu. Czuć było klimat PRL, chociaż bardziej powiedziałbym że z końca Gomułki niż dekady Gierka. Potem kolega
XCopy dał czadu i nie mając już sił walnąłem się spać na materacu kupionym od Dziata, a podobno chłopki mieli siłę by w nocy przechodzić jakieś nindża gajdeny na turbografice16. A rozpoczęta przed przemową 1 Sekretarza i koncertem przygoda grubego kocura czekała na zakończenie.
Sobota - największy i najważniejszy dzień całej imprezy. Z samego rana pękł Crapfield, co było moim pierwszym zlotowym osiągnięciem - jestem z tego tyle dumny, co i zażenowany, że autentycznie męczyłem się z tym crapem. Ale na prawdziwy sukces, którego od początku nie byłem pewny, trzeba było czekać nieco dłużej. Przeciąganie liny - szkoda że się nie odbyło, ponieważ tradycyjnie w terminie zlotu słońce się zesrało, a nikt nie chciałby tego robić w deszczu. Więc jako pierwsza atrakcja wjechał Robin Hood, tym razem w formule time attack z różnymi ścieżkami. Dużo lepszy format od supermegahipertrudnego poziomu gdzie jest się na strzała i rozgrywka kończyła się w najgorszym przypadku po kilku sekundach. W międzyczasie kolega Gajwer się zawinął w swoje strony niespodziewanie z przyczyn osobistych i jak się potem okazało, nie wrócił już na zlot. Pojawił się problem - Amarena musiała znaleźć za niego zastępstwo by wziąć udział w najważniejszym wydarzeniu dnia oraz całej imprezy - contrabandyckiej
Lidze Famicom. Na jego miejscu pojawił się zlotowy świeżak,
PSXManiac (aka
Maniek). W międzyczasie zjawił się też niespodziewany gość, a mianowicie
ChipJockey, którego już dwa zloty nie widzieliśmy.
I o godzinie szesnastej rozpoczęły się zawody o tytuł najlepszej ekipy graczy w Pegasus. Tym razem gry były ujawnione dopiero na przemowie 1 Sekretarza Partii, i były to niemalże wszystkie dotychczasowe tytuły jakie wystąpiły w poprzednich edycjach - a było ich aż 45. Od początku nie brałem pod uwagę nawet wejścia do ćwierćfinału, nie wspominając już o późniejszych fazach, ale nowy zawodnik dawał z siebie naprawdę wiele. Mimo to były potknięcia np. w Galadze z którą nigdy nie miałem jakiegoś specjalnego problemu oraz oczywiście klasycznie w grach sportowych z gałą kopaną czy hokejem w roli głównej. Mimo to, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu Amarenie udało się dostać do półfinału aż do pojedynku o
Puchar imienia ś.p. Koksa który w tym roku przypadł nam. W końcu, po tylu latach starań (albo właściwie braku starań, bo poprzedni członkowie Amareny mieli dyplomatycznie mówiąc, wyjebane) udało się. Sprawiliśmy, że Amarena jest wielka, a Puchar zdobi mój pokój. Pytanie tylko czy już na zawsze, czy może jednak za rok znowu będziemy się widzieć? Oby, ponieważ Liga to jest gwóźdź programu i jeden z powodów, dla którego przyjeżdżałem na FamiCON w pierwszej kolejności.
Wideorelacja z ubiegłego zlotu jest chyba jedną z najlepszych do tej pory jakie widziałem. Te intro z Terminatorem masakrującym Osę w podziemiach Baccary, montaż z odpowiednio spasowaną muzyką podsypaną efektami dźwiękowymi z gier, no i momenty z samym sobą jak przecieram czoło z potu przed pojedynkiem w Micro Machines czy jak zapieprzam do klopa po spożyciu wódki z papryczką xD A po relacji przetransformowałem się na
Wałęsę (którego mam zdaje się od F11) i dołączyłem do
Hard PegaZUS Pumping. Na następny zlot trzeba skombinować nową maskę - nie wiem, Papieża może? Zmęczony znowu rąbnąłem się na materac, który zaczął mieć kłopoty, wobec czego cały zlot przespałem w aucie, i być może to był powód dla którego trochę mało się grało, bo po takim spaniu (a jeszcze dodajmy do tego alkohol!) człowiek jest nieco zmęczony.
W niedzielę ramię w ramię, na jednym kredycie, choć nie bez potknięć, z
Mcinem w końcu poległ
Jackal którego nie udało się nam przejść rok temu pod koniec zlotu. I Kevin był sam w bloku też. Przy czym nie był sam na zbyt długo, przynajmniej w moim wykonaniu, bo tym razem moja gra nie potrwała nawet minuty xD Cóż, bywa. Za pierwszym razem udało mi się przetrwać sporo dłużej i tym sposobem udało mi się wygrać flaszkę. Ale nie konkrus w
homalon był tego dnia najważniejszy. Z niecierpliwością czekałem na kolejny
turniej Micro Machines, kolejną szansę odzyskania tytułu, która wydawała się być prawdopodobna ponieważ kolega Qurek nie przybył w tym roku. Nic bardziej mylnego - nikt z poprzednich mistrzów nie zdołał obronić tytułu a nawet ja sam nie wyszedłem z grupy. Przyczyn było wiele - konsola PAL, zmęczenie niewygodnym sen oraz oczywiście uprzednio przyswojony alkohol. Za to klasę pokazali
Gutek,
Verteks i przede wszystkim
PSXManiac, który ostatecznie został kolejny mistrzem. Przypomina mi to samego siebie sprzed 5 lat, kiedy to ja również będąc świeżakiem wygrałem tę konkurencję.
Po zakończeniu zmagań w mikromaszyny po raz kolejny usiedliśmy, większość z procentami w butelkach, do czternastej już edycji Pixelozy, którą zrządzeniem losu znowu wygrałem, zgarniając kolejny kubek i przypinkę PZPR z epoki.
Duobix potem ujawnił swój tajny do tej pory projekt o zwyczajnej nazwie
Fire Tower, który okazał się być śmieszną małą plaformówką w zbieranie papryki. I podstawą równie zabawnego konkursu z jak się okazało fajnymi nagrodami. PSXManiac - po raz kolejny winszuję. Chamskiego Grania nie było (a miałem parę kawałków przygotowane dla Gargiego), więc wleciał pokaz PKF od Osy. Kroniki głównie o tym co robiliśmy na zlocie i nie mówię tu o graniu, choć spodziewałem się też czegoś o tematyce ówczesnego kolejnictwa czy motoryzacji. Potem podobno były jakieś fristajle na kiju ale ja poszedłem do audicy spróbować się wyspać przed następnym dniem.
W poniedziałek odbyło się
Shots Frenzy, i tym razem bonus punktowy smakował nieco lepiej niż to co było rok temu, niestety jednak nie udało mi się wbić na podium w tym roku, mimo całkowicie znajomej selekcji gier, ze Star Force na czele. Wydaje mi się, że pogrążył mnie Gradius. Braku Boss Rusha nawet nie zauważyłem, choć fajnie by było i w tym wziąć udział. Jednak niespodziewaną gwiazdą tego dnia byli Mcin oraz jego konkurs w Battle City na 4 ludków. Masa zabawy w tak krótkim czasie no i te wczucie się w rolę majora robiły klimat. Powtarzaj to za rok chłop! A tankietkę może skleję, zobaczymy

Poniedziałek też był dniem kiedy sporo ludzi już odpadło ze zlotu, i to dużo więcej niż w porównaniu z ubiegłym rokiem, a niektórzy to zawinęli się jeszcze wcześniej. A szkoda, bo z Verteksem myśleliśmy nad graniem między innymi w Micro Machines V3 na PS1 w aż 8 osób za pomocą dwóch multitapów, co sprawdzaliśmy nieco wcześniej pod kątem technicznym. Sam miałem pograć w parę gierek z ludźmi którzy się wcześniej zawinęli (Krisuroku, w następnym roku parę pojedynków w Advanced V.G. 2 na PS1 musimy zrobić, nie ma bata).
W Dzień Pełen Gierek głównie ogrywałem jakiś gruz w postaci dziwacznych bootlegów gier z konsolek plug-and-play (np. Conte Enegy, Rescue Kuck, czy jakieś strzelanie do ) oraz różne niesmaczne hacki rodem z badderhacks typu Nazi Pinball czy Pacman wykonany w tej samej konwencji. Ludzie to czasem nie mają co robić

Próbowałem też przejść coś poważniejszego ale albo mi to nie wychodziło, albo po prostu zabrakło mi weny i sił w tym roku - nawet Contrę we dwóch przechodziłem na Konami code (serio). I stąd chyba czuję pewien niedosyt - u siebie w domu praktycznie nie mam z kim grać w gry. A i nawet Gradius II na rzutniku nie siadł, a jakby tego było mało, w środku nocy potem Mcin przeforsował granie w Salamandera. Po kilku próbach rzuciliśmy to w cholerę i okazało się że za moment wybije 4:00 nad ranem.
Na ostatnim dniu zostało jeszcze mniej uczestników, sami najtwardsi i najbardziej wytrwali partyzanci którzy dotrwali do samego końca, pomagając zwijać graty i sprzątać gruz jaki pozostawiliśmy. Byli to odpowiedno
Dziat,
MWK,
Rocket,
Mcin,
Lio,
Spider oraz oczywiście ja. O ile rok temu jeszcze coś się tego dnia grało, i to nawet sporo, to teraz praktycznie żadnego gierkowania - tyle co Mcin prawie przeszedł
Reccę na konsoli Marka. Przed wyjazdem tradycyjnie był szaber tego co zostało i w tym roku nie było za specjalnie bogato pod tym względem, ale zawsze coś.
Tak czy siak, było świetnie i nie mogę doczekać się następnej edycji chłopy. A teraz pozwólcie że w końcu rozpakuję swoje manele...