wszyscy są fanami Chrisa Cornella za 3... 2... 1...

a tak na poważnie, to Chrisowi szacunek ludzi piwnicy należał się i należy nadal (śmierć jego nie jest w tym przypadku żadnym dodatkowym wyznacznikiem) za wczesne dokonania Soundgarden. noż na tych płytach śmierdzi na kilometr pierwszymi płytami Sabbsów! fakt, dochodzi jeszcze jedna ważna inspiracja dla sceny z Seattle - czyli strona B "My War" Black Flag (ale oni też otwarcie przyznawali się do inspiracji i Budgie i Black Sabbath, więc

)
wczesne Soundgarden to piękny stoner doom metal częstokroć łamany szeroko pojętą alernatywą... czyli jak kto woli grunge. tylko taki wolniejszy, kroczący, "zjarany".
https://www.youtube.com/watch?v=0nR7UxujyhUswoją drogą ciekawą rzecz przed chwilą przeczytałem na temat tej koncertówki, z której zamieściłem kawałek wyżej. wersja winylowa jest 100% na żywo, zaś na CD robili dogrywki w studio... bo jakimś cudem Cronell na wersji kompaktowej mniej się myli w tekstach śpiewanych kawałków.

Audioslave nigdy mnie nie grzało... widać było na kilometr, że to coś co sobie wykoncypowały grube szychy byznesu muzycznego. bo fakt, na papierze to wygląda(ło) super. perspektywa poznania, co mogą zrobić muzycy dwóch mega ważnych alternatywnych kapel lat dziewięćdziesiątych (czyli Soundgarden i RATM) wydaje się być nader kusząca... sam pamiętam jak bodajże z eMule ściągałem Out of Exile zaraz po wydaniu... w porywach mocne meh... a było od razu ściągać "Lullabies to Parylize" QOTSA (i tak też zrobiłem).
nie mówiąc już o tym, że Cornell próbujący zastąpić Zacka de la Rochę w kawałkach Rage Against the Machine to po prostu jakaś pomyłka. xD i jego śmierć nie wiele tutaj zmienia.
Cornell nie nadaje się do rap funk metalowego nawijania. 
oesu, aż mi uszy zwiędły jak pisnął przy refrenie. xD
pamiętam też, że dawno dawno temu oglądałem DVD koncertowe/dokument "Live in Cuba" Audioslave. borze, tam to jeszcze bardziej śmierdzi jednym wielkim ładnie wyglądającym na papierze, misternie uknutym przez sztab menedżerski na szczytach oszklonych drapaczy chmur, planem. no kurwa, drudzy Stonesi grający w Kongresowej... e tam, drugi JM Jarre Band&Co. grający w Chinach! ale jak sie patrzyło na te "spontaniczne" sceny, gdy Morello i Cornell jammują z grajkami ulicznymi pod malowniczymi kamieniczkami z czasów kolonialnych Hawany... i im to nie wychodzi... to się tylko jedno cisnęło na zęby: "skończ waść, wstydu oszczędź!" a sam koncert w chuj nierówny. kaleczenie przez Cornella Rejdżowych debeściaków, oryginały Audioslave, które nawet na żywca brzmią równie nijako, jak i w studiu... i Chris czujący się jak ryba w wodze w momencie, jak Tom zaczynał nakurwiać sabbsowymi riffami z utworów Soundgarden. widać było że się chłop tam męczy i realizuje tylko zobowiązania kontraktowe.
https://www.youtube.com/watch?v=h9wF2DDyz2gtutaj to już jadą na pełnej kurwie! piękny cover.


niech mu ziema lekką będzie... ;_;